„Nastąpiła prawdziwa eksplozja fake newsów” – wspomina Mateusz Cholewa, gdy na początku wojny do Polski przybyły setki tysięcy uchodźców. Cholewa pracuje dla polskiej organizacji pozarządowej „Demagog”. Sześciu stałych analityków i około czterdziestu współpracowników zewnętrznych zajmuje się codziennie sprawdzaniem informacji publikowanych w Internecie. Do 24 lutego potępiali dezinformację o politykach i pandemii korony. Ale odkąd Rosja najechała Ukrainę, ekipa Polaka skupia się na nieprawdzie na temat Ukraińców w jego kraju.
Zwłaszcza w pierwszych dniach pojawiły się historie z nadgranicznego Przemyśla, według Cholewy: „Cholewem chodziło głównie o wzrost przemocy i przestępczości”. Analityk sieci sprawdził informacje o rzekomych czynach przestępczych przez lokalne władze: policję, służby ratunkowe i Krajową Izbę Gospodarczą, jednak zaprzeczyły wzrostowi liczby kradzieży w sklepach, bójek, a nawet zabójstw rzekomo popełnianych przez Ukraińców.
Rosyjskie domeny internetowe – ale bez dowodu
Ale nawet jeśli nie ma nic za historiami, szybko rozprzestrzeniają się w Internecie. „Demagog” namierzył całą sieć kont na Instagramie podszywających się pod lokalne portale informacyjne i podających fałszywe informacje. Na przykład w jednym poście wyglądało to tak: „Policja: W ciągu dziesięciu dni uchodźcy z Ukrainy popełnili na terenie Polski 789 zbrodni. Głównym problemem są kradzieże w sklepach i supermarketach. „Demagog” odkrył fałszywy raport i poinformował o nim na swoich portalach społecznościowych. Inni użytkownicy zareagowali na tę analizę i zgłosili fałszywe wiadomości na Instagram. W rezultacie posty zostały usunięte z platformy mediów społecznościowych. Ale jeszcze przed ich usunięciem „Demagog” był w stanie ustalić, że wszystkie konta były zarejestrowane na adresy e-mail rosyjskiej domeny internetowej. Adresy e-mail z Rosji wskazują, że stamtąd pochodzą fałszywe wiadomości, ale nie ma jeszcze dowodów, ekspert ostrzega: „W większości przypadków możemy tylko zgadywać, ale nie możemy ich potwierdzić.
Metody bezkompromisowe
Fałszywe wiadomości odkrywają nie tylko organizacje takie jak „Demagog”, ale także osoby fizyczne próbują wyśledzić nieprawdę w Internecie. Marcin Rey jest jednym z najwybitniejszych polskich działaczy tropiących dezinformację szerzącą w kraju nastroje antyukraińskie. „Dostaję 200 wiadomości dziennie”, mówi z dumą w głosie.
Rey wyszedł na światło dzienne dopiero niedawno, gdy pod koniec marca 2022 roku udało mu się wytropić osobę, która prowadził profil „Ukraińca to NIE mój brat”, który śledziło prawie 55 000 osób na Facebooku. Operatorem był polski nauczyciel. „Ten serwis zajmował się stygmatyzacją ukraińskich migrantów, publikował ksenofobiczne treści i prawie wszystkie negatywne doniesienia na temat Ukraińców w polskiej prasie” – wyjaśnia Marcin Rey w rozmowie z MDR. Działacz zwraca uwagę, że od czasu aneksji Krymu w 2014 roku na profilu na Facebooku zamieszczane są treści antyukraińskie, ale w ciągu ostatnich dwóch lat przestawił się na szczepienia i treści sceptycznie nastawione do koronacji. A na trzy tygodnie przed rozpoczęciem rosyjskiej agresji na Ukrainę ponownie wrócił do bicia Ukraińców. „To wszystko brzmi jak jakiś rodzaj zewnętrznej koordynacji” – mówi Rey.
Aby położyć kres trollom, potępia je publicznie: „Moje metody są bez ustępstw. Nazywam trolle po imieniu, określam, gdzie pracują. Trolle muszą się bać”, przekonuje Rey. Nauczyciel, którego Rey zdemaskował jako operatora konta „Ukraińca to NIE mój brat”, został dopiero niedawno zwolniony. Działacz jest właściwie tłumaczem języka francuskiego. Trolle eksponuje wieczorem po pracy, prawie jako hobby. Ryzykowna praca, on i jego rodzina regularnie otrzymują groźby.
Marcin Rey często używa słownictwa medycznego, aby mówić o dezinformacji. Na przykład: „Jeśli Rosjanie wymyślili wirusa, który zaraża nas informacjami, potrzebujemy przeciwciał”. Jako przykład podaje Litwęgdzie ruch tak zwanych „elfów” zaczął rozprawiać się z postami, które mogą być elementem rosyjskiej dezinformacji.
„Grzecznie napisz raz, dwa lub trzy razy, że autor komentarza się myli i rozpowszechnia narrację Kremla”. Jeśli ktoś nadal upiera się przy dezinformacji, wszystkie środki są dobre, w tym o wiele bardziej niegrzeczny ton w komentarzach: „Jedyną rzeczą, która ma znaczenie, jest to, że nasz komentarz zdobędzie więcej polubień niż naszego przeciwnika. To wojna” – podsumowuje z naciskiem.
„Miłośnik internetu. Dumny ewangelista popkultury. Znawca Twittera. Przyjaciel zwierząt na całym świecie. Zły komunikator”.