Zwycięzca Złotego Krzyża Etapu: Światło jest wszystkim i może wszystko zmienić

K. Łuszczyk współpracuje obecnie z Evą Bauchman, reżyserką opery Franza Josepha Haydna, której premiery będą miały miejsce w Łodzi (Polska) i Trondheim (Norwegia). W najbliższej przyszłości lekki artysta ma szereg działań, w tym powrót na Litwę, gdzie premiera kolejnego spektaklu A. Duda-Gracz, urodzony w Kłajpedzie, odbędzie się jesienią.

Rozmawiając z nami, wróciłeś już do Polski, albo już przywykłeś do myśli, że wnosisz najwyższą ocenę sztuk performatywnych na Litwie. Co myślisz o zdobyciu Złotego Krzyża Etapowego?

– To wciąż trochę nierealne. Jestem bardzo szczęśliwy i zaszczycony, że komisja zdecydowała się przyznać mi tę nagrodę. To była wyjątkowa chwila. Praca nad tym spektaklem to najważniejszy moment w mojej twórczej karierze, dlatego nagroda jest wspaniałym potwierdzeniem tej pracy.

Czy stworzyłeś to dzieło w Kłajpedzie, czy to była Twoja pierwsza praca w tym mieście? Jak udało ci się pracować w innym kraju, w otoczeniu obcokrajowców mówiących innym językiem, jakie wrażenie wywarł sam teatr, jego możliwości techniczne i zespół?

– Nigdy wcześniej nie byłem w Kłajpedzie, ale stworzone przeze mnie światła już tam były – na festiwalu TheATRIUM.

Dużo podróżowałam też z Teatrem Krzysztofa Warlikowskiego jako asystent, więc praca za granicą nie stanowi dla mnie problemu. Ale Kłajpeda była naprawdę, że tak powiem, teatrem Disneylandu. Naprawdę życzę każdemu twórcy teatru, aby choć raz w życiu doświadczył takich warunków pracy i tak szczególnej komunikacji. Absolutnie wyjątkowy. Specyfikacja techniczna i zespół Teatru Dramatycznego w Kłajpedzie były doskonałe. Cały zespół to niesamowici profesjonaliści.

Odbierając nagrodę wspomniałem, że mam najlepszego operatora paneli świetlnych, Stasysa Jamantasa, który jest kreatywny, uważny na zmiany światła, bardzo skupiony na swojej pracy i nieustannie ze zrozumieniem przygląda się moim twórczym frustracjom.

Dużo już o tym mówiłem, ale myślę, że musimy podziękować ludziom, z którymi pracujemy. W tworzenie spektaklu zaangażowanych jest wiele osób, a wkład wszystkich jest szczególnie ważny.

I bardzo się cieszę, że wraz z A. Dudą-Graczem wkrótce wrócimy do Kłajpedy.

Katarzyny Łuszczyk. Fot. D. Matveyev

Stworzyłeś dla pokoju świat gęstej ciemności, a światło, które go wdziera się, jest prawie boskie. Jak przyjąłeś zadanie, które miałeś?

– Muszę przyznać, że była to najtrudniejsza praca, jaką miałem. Przygotowanie zajęło mu ponad rok. Każdego dnia tego roku w zdyscyplinowany sposób studiowałem obrazy. Dzień po dniu. A potem był bardzo trudny moment, kiedy zacząłem pracować i zdałem sobie sprawę, że podejmuję się misji niemożliwej.

Miał ogień i ciemność. W teatrze miałem światła LED i czarne ściany. Próbom przywrócenia geniuszu Caravaggia na scenie towarzyszyła frustracja. Stasys i ja spędziliśmy dużo czasu na badaniu światła i aniołów.

To była naprawdę ciężka praca, ale nie tylko techniczna – ciężka praca z własnymi ambicjami i ego. Światło Caravaggia jest tak mistrzowskie, że kiedy osiągniesz choćby ułamek tego mistrzostwa, pojawia się poczucie satysfakcji.

Scena odtwarza kultowe obrazy barokowe, co było dla Ciebie największym wyzwaniem. Może uda Ci się wyróżnić niektóre z bardziej chwytliwych utworów?

– Wszyscy byli wobec mnie jednakowo wymagający. Pamiętam tylko pierwszą, którą udało mi się „złapać” – „Powołanie św. Mateusza”. Pamiętam horror, który przeszedł przez moją skórę, gdy zobaczyłem tę scenę z aktorami, i co wtedy przychodzi mi do głowy – no cóż, pierwsze 15 sekund przedstawienia mam dwie godziny.

Ale nadal czułem wielkie szczęście.

Pisząc o spektaklu krytyk teatralny Tomasz Domagała wspomniał, że światłem w nim jest ta sama postać, co aktorzy. Czy zgadzasz się z tym spostrzeżeniem?

– Tak, zgadzam się. Przed rozpoczęciem pracy nad utworem Agata napisała do mnie: „Światło nigdy nie było ważniejsze niż w tym utworze, ale wierzę, że da się nim zarządzać.

Światło jest wszystkim i może wszystko zmienić.

Jaka jest twoja osobista filozofia dotycząca światła w teatrze?

– Światło jest wszystkim i może wszystko zmienić. Przy dobrym oświetleniu wydajność natychmiast się poprawia. Przy bardzo dobrym oświetleniu nawet żadna scenografia nie będzie dobrze wyglądać. W ten sam sposób przy złym oświetleniu wszystko może zostać zniszczone. Jestem bardzo złym widzem teatru – cały czas zauważam wszystkie błędy. Chyba że obejrzałem kawałek Dmitrija Papaioannou. Potem patrzę bez słowa i po prostu chcę więcej. („Transversal Orientation” D. Papaioannou został pokazany w Wilnie w ten weekend).

„Między stopami Leny, czyli „Śmierć Najświętszej Maryi Panny” Michała Anioła Caravaggia” to bardzo poruszające doświadczenie teatralne, z mnóstwem komentarzy na temat mini-rytuału, poczuciem tajemnicy. Jakie stany wywołała dla Ciebie ta praca?

– Byłam tak zaangażowana w swoją pracę, skupiona na celu, że przez długi czas nie miałam miejsca dla nikogo innego. Jestem absolutnie zakochany w aktorze w tym przedstawieniu, to niesamowici ludzie, bardzo ciężko pracowali i zawsze zajmują precyzyjne pozycje. Jeśli mówi się, że światła są doskonałe, wynika to również z tego, że aktorzy doskonale wykonują swoją pracę.

Wspomniałeś, że pracujesz z Dudą-Graczem od 13 lat. Jak opisałbyś swoje partnerstwo kreatywne?

– Tak, 13 lat i ponad 25 występów. To była długa podróż – Agata jest przyczyną i centrum wszystkiego, co tworzymy. To najważniejszy element. Bez niej nie byłoby nic. Jestem jedyną osobą, z którą pracowała nad wizualną ekspresją tego przedstawienia. Ona stworzyła scenografię i kostiumy, ja stworzyłem światła. Dorastamy razem i uczymy się od siebie. Wiele się od niej nauczyłem nie tylko o aktorstwie, ale także o życiu. Jesteśmy bliskimi przyjaciółmi. Oczywiście bywają ciężkie czasy – tak długa wspólna praca jest normalna.

Pracujemy razem, rozmawiamy o nowych projektach, wyjazdach. Wciąż czuję, że mam dużą autonomię twórczą, czuję się szanowany i czuję do siebie czułość reżysera.

I dała mi cudowny prezent, najbardziej nieoczekiwany prezent w moim życiu: to spotkanie z Caravaggiem.

Twoje przemówienie na ceremonii wręczenia nagród było ekscytujące, opowiadałeś o wojnie na Ukrainie. Wasz kraj ciężko pracuje, aby wesprzeć Ukrainę, w tym naszą. Jak zdefiniowałeś dla siebie znaczenie sztuki w obliczu wojny?

– Przygotowując się do wystąpienia, chciałem oddać hołd wszystkim, którzy pracowali nad spektaklem, ale nie wiedziałem też, że nie mogę wspomnieć o wojnie na Ukrainie. To podstawa. Przede wszystkim jesteśmy ludźmi, a dopiero potem jesteśmy artystami. Musimy wiedzieć, co jest w życiu najważniejsze, a kiedy mamy okazję mówić, musimy mówić dokładnie to, co najważniejsze.

Dzień po ceremonii w hotelu zjadłem śniadanie i zobaczyłem nadchodzącą Marinę Abramowicz. Przyjechałem i odbyłem bardzo miłą rozmowę – to spotkanie oceniłbym jako drugą część mojej nagrody.

W tym miejscu chciałbym zacytować jego słowa z Wmagazine: „To naprawdę mnie boli. Boli tak bardzo, ponieważ wojna boli fundamentalnie. Ukraina może być Syrią, wszędzie. Niektórzy muszą stworzyć dzieło, w nim przesłanie, które jest naprawdę transcendentne, które można wykorzystać na kilka sposobów, zgodnie z potrzebami aktualnego społeczeństwa. »

Utknąłem też w tym, co powiedziała w Kownie: „Niezależnie od tego, co robimy, bardzo wyraźnie rozumiem, że budzę się tu dziś rano i graniczymy z Białorusią, a Białoruś ma granicę z Ukrainą i wojną”.


Howell Nelson

„Typowy komunikator. Irytująco skromny fan Twittera. Miłośnik zombie. Subtelnie czarujący fanatyk sieci. Gracz. Profesjonalny entuzjasta piwa”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *